“Gościnne Wpisy – Ekipa z Piotrkowa Trybunalskiego CD…”

Witam!
Dzisiaj ciąg dalszy sprawozdania od ekipy z PT. Pewnie zauważyliście, że w pierwszej części nie był dokładnie opisany ich postój na wyspie Bantayan. Postanowiliśmy zrobić oddzielny wpis z pobytu naszych gości na naszej wyspie. Zapraszam do lektury.

“Wysiedliśmy z samolotu. Lot nie był długi i nawet znośny. Złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy na dworzec. Tam po niedługich poszukiwaniach znaleźliśmy autobus który zgodził się nas zawieść do portu za 100peso od osoby. Wszystko składało się w niezłą całość, plany wychodziły mieliśmy chwile czasu na to, żeby kupić jakąś szamę i picie na drogę. Droga autobusem znośna. Nie było co prawda klimatyzacji, ale otwarte okna dawały by rade nas chłodzić, ale nasze tyłki były zagotowane i spocone bo kierowca autobusu dbał o tapicerkę w swoim pojeździe i obłożył fotele grubymi, foliowymi pokrowcami. Lecz po ponad trzech godzinach w końcu byliśmy na promie na wyspę Bantayan gdzie miłe morskie powietrze chłodziło nasze ciała…

BANTAYAN

Na wyspę dotarliśmy dość późno, ale tylko po wyjściu z promu zostaliśmy tradycyjnie otoczeni przez taksówkarzy. Tylko tym razem wyglądało to zupełnie inaczej…były tricykle, tylko nie napędzane silnikiem a siłą mięśni i w dodatku kierowały nimi dzieci i nastolatkowie. Początkowo chcieliśmy iść na pieszo szukać noclegu, ale później skusiliśmy się na propozycje podwiezienia. Chłopak do którego wsiedliśmy, był bardzo ucieszony z tego, że damy mu zarobić. Lecz muszę powiedzieć, że było to dla niego ciężko zarobione kilka peso. Z każdym metrem było widać na jego twarzy coraz większe zmęczenie i w pewnym sensie zaskoczenie ile Ci biali ludzie ważą i jak ciężkie maja bagaże… Później udało nam się wynająć pokój wieloosobowy z airconem za 750 peso, wiec byliśmy zadowoleni. Po odświeżeniu się wyszliśmy za poszukiwaniem jedzenia i tu nasze zdziwienie było wielkie. Na tej malej wysepce w małej wiosce o nazwie Santa Fe było tanie, dobre żarcie i był duży wybór jedzenia. To było dla nas zaskoczenie bo mimo tego co się wydaje filipiny to nie jest raj dla ludzi lubiących zjeść, a ta wyspa zapowiadała się pod tym względem obiecująco. Wiec jak już się obżarliśmy, kupiliśmy duże butle piwa to poszliśmy planować i odpoczywać po podróży. Nad ranem mieliśmy wszystko ustalone, idziemy jeść, wynajmujemy motocykl i próbujemy samodzielnie znaleźć chłopaków z Break Da Cycle, żeby wziąść ich z zaskoczenia. Przejechaliśmy cała wyspę w szerz i w dłuż a po nich ani śladu, nie odbierają telefonu brak możliwości kontaktu. Wszyscy trochę zmarnowani i zawiedzeni. Zostały być snute pesymistyczne plany powrotu po kilku dniach na Cebu później a na Bohol. Wiec trochę zasmucony znalazłem zasięg i zacząłem pisać maila z telefonu pod kontakt BDC. Nasmarowałem coś nie narzucającego się i czekałem na odpowiedź. Na następny dzień pojechaliśmy szukać miejsca pod namiot i kawałka wody w którym śmiało i milo można by było się wykapać. Miejsce na namiot nie udało nam się znaleźć, ale za to miejscówka do kapania na klifie bardzo przyjemna. Po powrocie do pokoju szybkie sprawdzenie maila czy chłopaki odpisali a tu nic w skrzynce… Trochę się zdołowaliśmy, niektórzy z nas chcieli jechać na następny dzień na dalsze zwiedzanie innych wysp. My stwierdziliśmy, ze jeszcze parę dni zostaniemy bo sam klimat wyspy był bardzo przyjemny ze względu na ceny noclegów, używek i przede wszystkim żarcia. Wiec na pocieszenie poszliśmy właśnie zjeść do jednego z lepszych barbecue. Zamawiamy kurczaka a przy stoliku siedzą chłopaki z BDC i się czają na wszystkich białych ludzi. Podbiliśmy do nich i od razu jakoś złapaliśmy wspólny język.

I SIĘ ZACZĘŁO!!!!!

Po jedzeniu na plaże na piwko, snucie planów, wymyślanie atrakcji dla nas, po prostu zajawa. Śmiało można powiedzieć ze okazali nam polska gościnność na filipinach. Od słowa do słowa, od piwa do piwa znaleźliśmy się na podwórku u Grocha przy maszynie karaoke i stole zastawionym rumem, cola i pociętymi ośmiorniczkami.

 

 

Atrakcji na wieczorze nie zabrakło w sumie można twierdzić, że to my byliśmy atrakcją bo pół wsi zeszło się na karaoke i popatrzeć na skupisko białych twarzy. Musze powiedzieć, że porobiliśmy się dobrze, chłopaki zorganizowali nam powrót do Santa Fe na przyczepie pickupa szeryfa Bantayanu. Poranek następnego dnia był ciężki, ale chłopaki pomogli nam znaleźć miejsce pod namiot i dzięki nim to miejsce było tanie i bardzo przyjemne. Wieczorem piwko w altankach na plaży i spanie w namiocie  miły poranek, chociaż gorący poranek. W tej chwili nie pamiętam kolejności atrakcji jakie organizowali nam chłopaki bo było ich kilka. Zaczęło się od porannego połowu ryb,a dokładniej wypłynęliśmy w nocy w morze było całkowicie czarno i nie było widać nic dalej niż 10 metrów, ale dzięki temu niebo wyglądało znakomicie. Widoczne były wszystkie gwiazdy. Cały widnokrąg był w gwiazdach coś po prostu niesamowitego. Później księżyc się schował, zrobiło się jeszcze bardziej ciemno i nagle zaczęło wychodzić słońce  i to był jeden z lepszych widoków jakich widziałem w życiu.

 

 

Połów nie był może udany, ale złapaliśmy kilka ryb, kilka dziwnych ryb. Ryb wystarczyło, żeby koszty połowu się zwróciły i zostało coś do jedzenia. Wszyscy byli zadowoleni.

 

 

Kilka dni później jedliśmy sałatkę z ogórków wodnych. Szczuru zaprosił nas na swą posiadłość, ugościł na odpowiednią ilością piwa i przysmaków prosto z morza. Kraby, ślimaki itp. Przy ognisku mistrz kuchni oprawiał czule ogórki i kroił warzywa na sałatkę. Wszystko doprawił czosnkiem i octem i gotowe do jedzenia. W smaku nie było to złe rzeczywiście był tam  posmak ogórka.

 

 

Później wieczorne spożywanie baluta, tutaj najciekawsze były poszukiwania Pana z koszykiem przy rowerze, który sprzedaję baluty, są one czule owinięte w kocyk żeby trzymały temperaturę. Później bieganie po markecie i szukanie odpowiedniego podkładu pod spożywanie. Samo jedzenie było ciekawym przeżyciem, lecz nie najwspanialszym w życiu. Ale ogólnie polecam;)

 

 

Ostatnią z większych atrakcji było polowanie na jaszczurki. A dokładniej dołączyliśmy do Grocha, który siedział kilka dni w buszu i się zasadzał na jaszczurki.

 

 

Klimat tamtego dnia zapamiętam długo, dokładniej to, że weszliśmy w strukturę życia filipińczyków. Na żadnej innej wyspie nie byliśmy tak blisko z ludźmi, nie rozmawialiśmy z nimi tyle. Byliśmy trochę mniej typowymi turystami. Siedzieliśmy w domku prawie w buszu na czyimś podwórku piliśmy piwo, obok na palenisku robiło się jedzenie a dokładniej adobo z jaszczurki, którą upolował grochu z tubylcami. Gdy Pani podała nam potrawę. Zaniemówiłem… takiego dobrego dania, chyba nie jadłem w życiu. Smaki, które w nim występowały składały się w jedną idealną całość.

 

 

Otoczenie, jedzenie, klimat tego miejsca, wszystko było takie sielankowe i dobre. To były najciekawsze atrakcje, po mimo ich chłopaki towarzyszyli nam przez długi czas na wyspie i pokazywali ciekawe miejsca do zobaczenia jak i takie gdzie można dobrze zjeść. Dla mnie był to jeden z najlepszych tygodni na filipinach. Jak ktoś się wybiera na filipiny na pewno powinien dogadać się z chłopakami i odwiedzić mała wysepkę Bantayan.

 

Jeszcze raz dzięki za dobre wspomnienia.”

Tekst by Bogdan
Zdjęcia by Bogdan, Klaudia & Maciek

 

pozdro Grochu