” Wyprawa na Wyspę Hilotongan / Zlecenie na Bambusy /”

Witam Wszystkich!

Dzisiaj krótka relacja z mojej ostatniej wyprawy. W końcu po 3 miesiącach siedzenia na Bantayane wyrwałem się z wyspy i w raz z ekipą filipińczyków ruszyliśmy w poszukiwaniu przygód. Jedna z zaprzyjaźnionych łódek(pumboat) dostała zlecenie od miejscowej urzędniczki na dostarczenie do jej domu sporej ilości bambusa. Kobieta ta jest matką naszej wspólnej koleżanki oraz jest właścicielką większości wyspy „Hilotongan”. Wysepka ta leży pośród innych wysp sąsiadujących z Bantayanem. Misja polegała na: zorganizowaniu łodzi, ludzi z maczetami, dopłynięciu do wyspy, ścięciu sporej ilości bambusa i dostarczenia materiału do klienta. Zaprzyjaźniona łódka zwróciła się do nas czy nie chcielibyśmy pomóc w zadaniu. Długo nie zastanawiałem się nad podjęciem decyzji – wpadnie trochę kasy, okazja by zobaczyć inne wysepki oraz zaliczyć małą przygodę – Płyniemy!

Zrobiliśmy zapas benzyny, rumu, gotowanych krabów, papierosów, maczet i wyruszyliśmy z samego rana na Wyspę Hilotongan. W skład dwóch łodzi wchodziło 8 osób i Ja. W połowie drogi zobaczyłem w szoku małą wysepkę. Miała ona wielkość „boiska do piłki nożnej”, chałupa na chałupie, żadnych dróg, brak elektryczności. Jeden z towarzyszy powiedział mi, że mieszka tam 60 rodzin. Wow! Zadałem sobie pytanie: Jak to jest możliwe, że na takiej małej przestrzeni mieszka tyle klanów?  Wysepka naprawdę ma nieziemski klimat. Niestety nie zrobiłem żadnego zdjęcia ponieważ na tym odcinku ostro padało. Następnym razem popłynę specjalnie tylko w to miejsce by zrobić relację z mega małej wysepki.

W końcu po 2 godzinach rejsu dopłynęliśmy do celu naszej wyprawy. Od razu na pierwszy rzut oka miejsce wydało mi się dziwne, trochę mroczne i  opustoszałe. Wyładowaliśmy nasze zapasy i chłopaki z maczetami poszli wycinać bambusy. Część z nas została na brzegu żeby się posilić i napić trochę piekielnego rumu. W pewnym momencie do brzegu przypłynęła mała łódka z jakimś dziwnym gościem. Spytał nas co tu robimy i jaki jest cel naszego postoju. Facet nie był zbyt miły. Powiedzieliśmy, że dostaliśmy zlecenie na bambusy. Od razu spytał o pozwolenie. Na początku nie wiedziałem o co chodzi ale okazało się żeby móc wycinać dla siebie bambusy lub inne drzewa trzeba mieć po prostu zezwolenie od miejscowych władz. Oczywiście mieliśmy ten kwit. Po okazaniu papieru gościu od razu zmienił swoje podejście do nas. Po krótkiej chwili, nie wiem skąd i nie wiem jak tak szybko się dowiedzieli o naszym przybyciu, pojawili się ludzie strażnika którzy mieli za zadanie eskortować nas przez dżunglę na drugą stronę wyspy. Facet powiedział, że nie jest tutaj zbyt bezpiecznie i musimy mieć ochronę oraz ludzi którzy znają drogę przez busz.
Nasza eskorta składała się z 4 mężczyzn oraz 2 psów. W końcu zagłębiliśmy się w centralną dzicz. Droga była ciężka, parno jak w saunie, robale, błoto, jakieś dziwne krzaki które parzyły jak cholera. Dwóch gości szło przed nami wycinając maczetami dla nas przejście oraz dwóch gości za nami zamykając cały szyk.

Po długiej i wyczerpującej wędrówce poprzez maksymalne ksztuny dotarliśmy do jedynej na wyspie wioski. Poczuliśmy dziwny klimat w tym miejscu. Widać było, że miejscowi nie byli zbytnio pozytywnie nastawieni do  naszego przybycia. Przechadzając się po wiosce czuliśmy na sobie podejrzliwe spojrzenia oraz złe wibracje. Kompletnie inny rodzaj ludzi niż na Bantayane. Okazało się, że na całej wyspie nie ma Policji i jest to bardzo popularne miejsce  dla ludzi którzy ukrywają się przed prawem. W tym momencie zrozumieliśmy ich podejrzliwość do nas i niechęć kontaktu z nami. Nie zatrzymaliśmy się w wiosce ani na sekundę, tylko przebiliśmy się na koniec osady i udaliśmy się na plaże. W końcu zaznaliśmy trochę prywatności i relaksu.

Nie na długo, ponieważ po krótkim czasie dołączyła do nas grupka dzieci i zaczęła na nas patrzyć jak w telewizor. Czuliśmy się jak w jakimś serialu, jako aktorzy. Muszę dodać, że nie tylko ja byłem biały, był również ze mną nasz kolega Kanadyjczyk. Czuliśmy się wręcz dziwnie ponieważ każdy nasz ruch był na bieżąco komentowany. Po opróżnieniu wszystkich butelek z rumem i zjedzeniu naszych gotowanych krabów stwierdziliśmy, że nastał czas by wrócić i opuścić to dziwne miejsce. Stwierdziliśmy, że nie mamy zamiaru wracać przez wioskę i dżunglę i zorganizowaliśmy wodną taksówkę(małą łódkę rybacką) która dostarczy nas na drugą stronę wyspy do naszych łodzi. Jak już dopłynęliśmy do naszych maszyn chłopaki zdążyli załadować bambusy na pokład i byli gotowi wracać na Bantayan. Sprawnie zajęliśmy miejsca i ruszyliśmy w powrotny rejs. Raczej nie mam już zamiaru wracać na tą wyspę ale wrażenia z wyprawy długo pozostaną w mojej pamięci. I tak minął kolejny dzień na Filipinach …

Pozdrawiam Gorąco
Grochu