“Podróż oraz ogarnianie się na miejscu”

 

Strasznie dużo miałem spraw do załatwiania przez ostatni tydzień więc nie miałem głowy żeby coś napisać. Zacznę więc może od początku.

 

Wylecieliśmy z Warszawy 30.06 . Na lotnisku pożegnał nas Michał który znalazł nas w Internecie i planuje w styczniu polecieć na Filipiny. Wręczył nam polską flagę żebyśmy zawiesili ją na Filipinach. Lecieliśmy aeroflotem najpierw do Moskwy a z tamtąd do Hong Kongu. Samoloty ok tylko stewardessy z „socjalistycznym podejściem do klienta”. Na lotnisku w Moskwie potwornie drogo i mało miejsca dobrze że siedzieliśmy tam tylko 3h. W Hong Kongu spędziliśmy praktycznie cały dzień od 10:00 do 01:00.  Gdy byliśmy już po 30h bez snu na lotnisko przyjechała ciotka Den Den, zostawiłem więc Grocha sam na sam z nią. Po dwóch godzinach prosił mnie żebym już więcej nie zostawiał go samego bo mu bańkę trochę zryło (mam nadzieje że sam coś o tym napisze). Gdy już myśleliśmy że to koniec i będziemy mogli w końcu się zdrzemnąć wpadły następne 2 ciotki Den Den. W tym jedna z aparaturą leczniczą polegającą na kopaniu prądem dłoni w różnych punktach. W końcu wylecieliśmy z Hong Kongu  i bez większych problemów dotarliśmy na Bantayan (taryfa i prom).

 

Na Bantayan dopłynęliśmy po 60h bez snu. Przywitały nas nasze dziewczyny Edek, Mary Chu(ten trasior z Gotuj z chłopakami) i Koko. Wbiliśmy się do Hotelu zrobiliśmy parę piwek i w końcu się zrelaksowaliśmy porządnie.

 

Od tego momentu będę pisał już tylko o sobie Grochu napisze sam co tam dalej u niego się działo w każdym razie wszystko jest ok. Wieczorem pojechałem do rodziny Mindy. Wziąłem ze sobą butelkę whisky. Od jej wujka usłyszałem że mogę się czuć jako członek ich rodziny i zawsze będzie czekał na mnie pokój w jego domu. Z czego oczywiście skorzystałem i następną noc spędziłem już na Maricabanie. W między czasie pojechałem zobaczyć pokój Mindy w Madredijos. Pokój całkiem duży i sympatyczny na 1 piętrze przy samym rynku tylko wspólna kuchnia i łazienka z 20 filipińczykami nie do końca mi podeszła. Ale cena 1500 peso za miesiąc była bardzo atrakcyjna.

 

Kolejna misja to Cebu – zakup internetu oraz używanego motocykla. Chciałem pojechać tam autobusem aby zaoszczędzić ale po wyjściu z promu przyczepił się jak zwykle jakiś naganiacz i zaczął: – taxi to airport only 1500 peso (…olewka) – only 1000 peso (…olewka) – only 800 peso (…olewka) – only 500 peso (…hym). Ponieważ Minda nie czuła się najlepiej a 500 peso to benzyna sama do Cebu kosztuje zgodziłem się od razu. Pewnie taryfiarz i tak musiał wracać na Cebu to nawet 500 lepsze niż nic.

 

Taksówka zawiozła nas bezpośrednio do Wielkiego Centrum handlowego gdzie miałem zakupić Internet. Wejście przypominało odprawę na lotnisku. Oddzielne wejścia dla kobiet i mężczyzn, wykrywacze metalu rewizja osobista (generalnie to mnie tylko filipinka zmacała po tyłku gumową rękawiczką). Samo centrum przeogromne na styl tych w europie i stanach, jedyna różnica to karaluchy biegające sobie tu i tam. Po podpisaniu umowy o świadczenie usług telekomunikacyjnych udaliśmy się do hotelu „Cebu View” polecanego przez Gerrego. Pokoje w przystępnych cenach niestety bez okien ale nie miałem już siły szukać niczego innego. Minda przeżyła swoje pierwsze spotkanie z gorącą wodą pod prysznicu i przyleciała do mnie w niezłym szoku. Ale wytłumaczyłem jej jak obsługiwać kurek żeby leciała zimna i już było wszystko ok. Przed hotelem stoją jakieś podejrzane typy, oferują dziewczyny, chłopców i narkotyki więc nie za fajnie szczególnie że w środku nie można palić.

 

Cebu to generalnie straszny syf: duszno, śmierdzi, ścieki płyną rynsztokami, bezdomni śpią na chodnikach, hałas, tłumy. Generalnie chce się rzygać nikomu nie polecam chyba że interesuje go życie nocne kluby go go it.p.

 

Następnego dnia miałem kupić motor. Kuzyn Mindy upatrzył jakieś po bardzo dobrych cenach. Miał z nami pójść kupować i do tego zabrać go później ciężarówką za friko na Bantayan. Ale oczywiście nie przyjechał. W miejscu o którym mówił nic nie było. Na szczęście od taksówkarza dowiedzieliśmy się że widział gdzieś yamache za 18000 peso. Następno dnia zabrał nas w to miejsce. Filipińczycy nie mają najwyraźniej w zwyczaju naprawić choćby najmniejszej pierdoły przed sprzedaniem motocykla. W motorze nie działał akumulator, żarówki po przepalane a linki nie wyregulowane. Silnik był ok. więc go wziąłem za tą cenę.

 

Jakoś udało mi się dotransportować motor na Bantayan. Niestety na miejscu było już kompletnie ciemno (naprawdę nic nie widać, żadnej poświaty na niebie w nocny nie ma) a ja oczywiście nie miałem świateł więc Minda siedziała z tyłu i świeciła mi komórką na ulicę. Nie wiem jakim cudem ale w końcu dojechaliśmy do domu jej wujka.

 

Następnego dnia żadnego odpoczynku nie robię więc od rana jadę oddać motor do warsztatu i na zakupy. Aby się urządzić potrzebne mi były głownie, kuchenka gazowa (bez piekarnika oczywiście), wiatrak, dyspozytor wody z baniaków, stół, krzesła, sztućce, garnki, naczynia, przedłużacze, termos i wiele innych pierdol. Załadowałem to wszystko na multicaba i zawiozłem do pokoju w Madredijos. Potem z powrotem do warsztatu. Motor nadawał się już jako tako do użytku. Minda ku mojej wielkiej radości namówiła jednak swojego brata żeby dał nam to suzuki które kupiliśmy nowe w lutym a on sobie wziął tego grata.

 

Po maksie zmęczony odpaliłem w swoim nowym pokoju zakupiony na Cebu Internet i omal nie wywaliłem laptopa przez okna bo oczywiście do niczego się nie nadawał. W porywał osiągał prędkość 5 kB. Następnego dnia rano złapała mnie przypadłość układu pokarmowego. Łazienka którą współdzieliłem z 20 studentami była oczywiście zajęta przez 2h zanim się do niej dostałem a w środku oczywiście nie było wody. Łazienka działa w ten sposób że stoją beczki z wodą i podbierak. Podbierakiem można polewać siebie albo spuścić kupę w kiblu.

 

Po ogarnięćiu się na chacie wyruszyłem z laptopem szukać miejsca w którym Internet łapał by jakiś normalny sygnał. Długo nie szukałem w całym miasteczku Bantayan było ok. Więc teraz trzeba znaleźć tu kwaterę. Pomocna w tym okazała się Koko. Kwatera jest ok. Prywatna łazienka z muszlą, deską i prysznicem. Aneks kuchenny wszystko wygląda nieźle. Przed domem trawnik, ławeczka, drzewko w którym strasznie hałasują jakieś owady, krówki się pasą w krzakach, generalnie sympatycznie. Jeszcze tylko wynająłem całego jepneya aby przewieść graty i tyle. Zaraz jadę na jakąś imprezę z okazji zaręczyn kogoś w rodzinie Mindy (tutejsza tradycja, może być ciekawie). Do robienia zdjęć głowy nie miałem, na górze zdjęcia mojej hodowli świń. Świnki muszę przyznać bardzo zadbane.